Zachęceni pozytywnymi opiniami i recenzjami w Internecie postanowiliśmy z Połówkiem odwiedzić Burger Love. Niestety, albo trafiliśmy na zły dzień obsługi, albo nasz gust w ogóle nie pokrywa się z upodobaniami ludzi, których opinie czytaliśmy.
Niewątpliwą zaletą tejże burgerowni jest jej lokalizacja - ul.Więzienna, ścisłe centrum w obrębie wrocławskiego rynku. Z zewnątrz miejsce nie wyróżnia się niczym szczególnym, w środku również znajdziemy proste wnętrze - białe ściany, drewniane blaty i menu wypisane kredą na tablicy. Ciekawym elementem są natomiast grafiki namalowane na ścianach.
Niestety lokal jest bardzo ciasny i mały. To jedno z tych miejsc, które nie nadają się na dłuższe posiedzenie i pogaduszki. Znajduje się tam zaledwie kilka miejsc siedzących, w tym większość przy ladzie pod oknem. Posiłek jemy więc ramię w ramię z naszym sąsiadem, zaglądając mu niemal do talerza.
Na szczęście ja i Połówek trafiliśmy na wolny stoliczek na uboczu i tam też zajęliśmy miejsca.
Burgery są przygotowywane na oczach klienta, bowiem w lokalu mamy otwartą kuchnię i zza lady widać każdy etap ich przygotowania. Osobiście uważam to za duży plus i nie przeszkadza mi fakt, że w tak małej przestrzeni zapachy bardzo szybko się rozchodzą, w końcu to zapach jedzenia, które za chwilę będę konsumować.
Panie z obsługi są bardzo miłe i serdeczne. Na wstępie pytają o rodzaj wysmażenia mięsa, szkoda tylko, że słabo wychodzi im realizacja tego zamówienia, ale o tym zaraz. Czas oczekiwania jest krótki. Burger zostaje podany do stolika przez jedną z uśmiechniętych Pań. Wszystko kulturalnie, "życzmy smacznego", a na odchodne "zapraszamy ponownie". Jednak to nie obsługa jest najważniejsza, a jedzenie.
Menu w Burger Love standardowo liczy siedem pozycji, sześć mięsnych i jedną wegetariańską. Do każdego burgera można zamówić domowe frytki (5zł), sałatkę colesław (3zł) oraz napoje: wodę, soki, czy też robioną na miejscu lemoniadę. Dodatkową opcją jest kanapka specjalna, która zmienia się zależnie od okazji. Podczas naszej wizyty na tablicy obok głównego menu figurował także Fit Burger - moim zdaniem zabieg marketingowy, na który mają nabierać się kobiety. Nie wiem... może na kogoś to działa. Ale jak dla mnie... chcesz być fit, idź do baru sałatkowego, a nie na burgera :).
Gotowe burgery podawane są zawinięte w firmowy papier, co jest wygodnym rozwiązaniem, bo po zjedzeniu wystarczy ów papier wyrzucić. Po rozwinięciu kanapki prezentują się bardzo apetycznie, ale przejdźmy do doznań smakowych.
Mój Połówek zamówił Irish Cheddar Burger (18zł) - w składzie kotlet z wołowiny, relish, sałata, pikle, majonez i irlandzki cheddar. Niestety całość jakaś taka nijaka. Dodatki mało wyraziste, nic się nie wyróżnia, nawet cheddar ginie gdzieś w całości.
Ja natomiast zdecydowałam się na No Name Burger (22zł) z dodatkiem wołowiny, pepperonaty z chorizo, sałaty, czerwonej cebuli, cheddara i sosu BBQ. Tutaj smakowo zdecydowanie dużo lepiej. Całość byłaby naprawdę pyszna, gdyby nie fakt, ze sos zabił niemal cały smak burgera. Do kanapki zamówiłam też porcję frytek - ziemniaki grubo krojone (w tzw. łódeczki) miękkie, tłuste... ciężkie i niesmaczne. Jednym słowem gwóźdź do trumny.
Jeśli miałabym ogólnie podsumować wizytę w Burger Love, to jestem zawiedziona. Na początek mięso...stopień wysmażenia, a właściwie jego brak. Mój średnio wysmażony burger był lekko przesmażony i przez to zbyt suchy, natomiast burger mojego Połówka, który miał być mocno wysmażony, był taki tylko z zewnątrz, za to w środku przypominał prawie tatara. W dodatku mięso w ogóle nie było przyprawione. Całości nie ratuje nawet fakt, że burgery przygotowywane są w 100% z wołowiny dobrej jakości. Kolejnym rozczarowaniem okazuje się bułka. Na pierwszy rzut oka mamy przed sobą pieczywo sporych rozmiarów, z sezamem. Bardzo ładnie to wygląda, lecz niestety po pierwszym gryzie okazuje się, że jest przesuszona, a nawet lekko przepalona od spodu. Nikogo zatem nie zdziwi, że burgerownię opuściliśmy z niezadowoleniem na twarzach, tym bardziej, że nasz studencki portfel uszczuplił się prawie o 50 zł.
Nie wiem jaki jest powód tej całej serii kulinarnych niepowodzeń w Burger Love. Może inni klienci mieli szczęścię i trafili na lepszy dzień ze smacznymi burgerami. Nas jednak na tyle zniechęcono, że więcej się tam nie pojawiamy. A Wam pozostawiam otwartą decyzję, sami musicie się zastanowić, czy chcecie odwiedzić ten lokal.
Więzienna 31A Wrocław |
Skutecznie mnie zniechęciłaś do tej knajpy ;) W takim razie ja nie polecam Tommy Burger na Ślicznej. Wrażenia podobne, a dodatkowo brak wentylacji, przez co połowa klientów siedzi i kaszle od nadmiaru dymu.
OdpowiedzUsuńtaaaak, byłam, byłam! :) też Cię skojarzyłam z blogiem dopiero po powrocie z BC :) mi również było miło bardzo!
OdpowiedzUsuń