W przedostatni weekend stycznia we Wrocławiu odbyły się Dni Australii. Oprócz pokazu filmów w Kinie Nowe Horyzonty odbyły się także wydarzenia towarzyszące. W sobotę miałam przyjemność wziąć udział w warsztatach sommelierskich, połączonych z degustacją wina australijskiego Jacob's Creek. Poprowadziła je Rebekah Richardson - producentka wina i ambasadorka marki.
Podczas spotkania degustowaliśmy 6 gatunków wina (3 białe i 3 czerwone). Wśród nich znalazły się dwa rodzaje przygotowane specjalnie pod upodobania polskich klientów - białe półwytrawne Sauvignon Blanc oraz czerwone półwytrawne Shiraz Grenache, które rzeczywiście najbardziej przypadły do gustu moim kubkom smakowym.
Oprócz szczegółowej charakterystyki każdego wina (dominujące szczepy winogron, wyczuwalne smaki i aromaty) Rebekah pokazała także Australię jako producenta win. Jak się okazuje wcale nie trzeba sięgać po francuskie, czy hiszpańskie trunki, aby napić się dobrego wina, bowiem Australijczycy na przestrzeni lat stali się ekspertami w tej dziedzinie. Australijskie wina wytwarza się ze znanych na świecie odmian winogron, lecz na stałym poziomie - roczniki odgrywają tutaj rolę drugorzędną. Filozofia jaka przyświeca winiarstwu na tym kontynencie zakłada, że wino powinno jak najbardziej oddawać charakter poszczególnych szczepów winogron, uprawianych na konkretnej glebie i w danym klimacie. Jeśli więc na etykiecie butelki znajdziecie odmianę Shiraz, to jest to z pewnością klasyczne wino z Australii.
Kolejnego dnia miałam okazję wziąć udział w spotkaniu z Karolem Okrasą, który opowiedział o swojej podróży do Australii oraz o daniach jakie miał okazje próbować i przygotowywać. Jego opowieści przeplecione były pokazem gotowania na żywo oraz degustacją. Na stół wjechały więc australijskie potrawy, zaadaptowane pod nasz polski rynek spożywczy. Moim zdaniem to duża zaleta, no bo gdzie ja kupię liście bananowca albo barramundi (najpopularniejszą australijską rybę).
Obfity poczęstunek połączony był również z tastingiem win, podczas którego mistrz Polski sommelierów Tomasz Kolecki-Majewicz podzielił się swoją wiedzą na temat łączenia wina z posiłkami. Tak jak się spodziewałam wina, które nie smakowały mi zbytnio na warsztatach sommelierskich, podczas posiłku okazały się znakomite. W trakcie jedzenia wykonaliśmy nawet eksperyment polegający na kosztowaniu danego gatunku wina przed oraz po zjedzeniu potrawy. Polecam wypróbować to w domu, jeśli macie opory przed wypiciem wytrawnego wina, schowanego gdzieś w głębi barku. Podczas jedzenia z wina wydobywają się zupełnie inne aromaty. Cierpkość znika, a wszystkie smaki doskonale łączą się ze sobą. Od siebie powiem, że nigdy nie byłam fanką wytrawnych win, aczkolwiek po tych warsztatach nieco zmieniłam swoje podejście.
Jeśli chodzi o samą kuchnię australijską, to jak dotąd była mi zupełnie obca. Szczerze mówiąc, kojarzyła mi się ze zjadaniem kangurów i innych orientalnych stworzeń. To bardzo powierzchowna ocena i bardzo cieszę się, że miałam okazję zmienić swój pogląd na tą kuchnię. Początkowo dominujące w kulinariach Australii były wpływy angielskie tj. pieczone mięsa, kotlety z rusztu lub warzywa (najczęściej zwane three veg - trzy warzywa). Aktualnie dużą rolę odgrywają także wpływy azjatyckie (tajskie, chińskie, japońskie) oraz inne kuchnie śródziemnomorskie (włoska, francuska). To co najlepsze w australijskim gotowaniu, to fakt wydobywania bogactwa smaków z tamtejszych świeżych produktów, choćby owoców morza, których Australia ma naprawdę pod dostatkiem.
Po wysłuchaniu wszystkich ciekawostek z odległego kontynentu przeszliśmy do degustacji. Rozpoczęliśmy od vegemite, którą Karol Okrasa przywiózł ze swojej podróży do Australii. Jest to pasta na bazie wyciągu z drożdży. Podaje się ją najczęściej z pieczywem i tak też ją próbowaliśmy. Ciężko określić mi jej smak. To coś pomiędzy sosem sojowym i maggi. Jest mocno słone, dziwne. Raczej nie zostanę jego wielbicielką, aczkolwiek Australijczycy je uwielbiają.
Następnie na stole pojawiły się przekąski: sałatki, łosoś, tarta z grillowanymi three vegs, karmelizowanym kozim serem oraz sosem z rukoli.
Kolejny był makaron z krewetkami i sosem z homara. To danie podbiło moje serce i bardzo chętnie powtórzyłabym je w domu. Ubolewam tylko nad faktem, że zakup homara jest tak bolesny dla mojego studenckiego portfela. Ale może kiedyś... Ciekawym daniem była też barramundi z azjatyckimi przyprawami, pieczona w liściach bananowca. Jako, że Polska ze względu na klimat nie dysponuje takimi składnikami, Karol zaproponował inne, najbardziej zbliżone właściwościami do australijskich odpowiedników. I tak na stołach pojawił się okoń pieczony w liściach kapusty. Bananowiec pojawił się na talerzu tylko jako nieobowiązkowa dekoracja potrawy :)
Gwoździem programu była jagnięcina z ziemniakami, sosem na bazie z wina Jacob's Creek oraz sałatką z pieczonych buraków. Po prostu niebo w gębie. Okrasa jest dla mnie mistrzem sosów. Podczas live cookingu prezentował ich kilka i każdy z nich był absolutnie obłędny.
Na deser zaś pojawiła się Pavlova, która jest królową australijskich deserów. Jej nazwa pochodzi od nazwiska rosyjskiej baletnicy Anny Pawłowej. Podobno torcik bezowy, który obecnie znamy, został po raz pierwszy przygotowany podczas jej pobytu w australijskim Perth.
Słodkości zakończyły to pyszne i inspirujące spotkanie, które od początku miało formę przyjęcia przygotowanego przez Karola Okrasę. On sam kilkakrotnie podkreślał, że mamy się czuć jak u niego w domu na obiedzie. Mimo, że sama nie gotowałam, absolutnie nie mam nic przeciwko, ponieważ jedzenie było przepyszne, a sam Karol był bardzo charyzmatyczny i dowcipny. Godzinami można słuchać jak opowiada o potrawach.
0 komentarzy:
Jeżeli skorzystasz z mojego przepisu, miło mi będzie jak wyrazisz o nim opinię ;)